II Terenowe Spotkanie w Biskupicach 17.04.1999 r.


Po jesienno – zimowym Terenowym Spotkaniu w Biskupicach (1998) przyszła pora (dzięki kolejnym namowom i słowom otuchy) na zorganizowanie kolejnej imprezy. Tym razem postanowiłem przygotować dłuższe odcinki i wybrać datę gwarantującą lepsze warunki pogodowe. Termin ustaliłem na kwiecień 1999 r. Powstały profesjonalne naklejki, numerki, pojawili się sponsorzy i chęci powróciły. Dla potrzeb usytuowania prób sprawnościowych udało mi się pozyskać łąki pod Kamieniem, duży areał, strome podjazdy i wspaniała widoczność całej trasy pozwoliła na przygotowanie trasy o długości około 1,6 km, która teoretycznie była prosta, ale….. No właśnie było ale polegające na gliniastym podłożu, ale o tym później 😉 Druga próba została zlokalizowana na „wyspie” leżącej nieopodal nowo wybudowanej leśniczówki. Odcinek zaczynał się od błotnej pułapki, później kilka nawrotów, przejazdy przez wysoki wał, fragment położony na torfowym podłożu i już meta, całość około 1,2 km. Kolejna próba była zlokalizowana na małej żwirowni w Krzywej Wsi, piaszczyste podjazdy i nawroty, badanie wykrzyżu i po jakiś 1,0  km meta. Ostatni odcinek zlokalizowany był na górce pod Bielawą, gdzie bawiliśmy się na I spotkaniu tańcząc na lodzi 😉 Tradycyjnie baza imprezy była zlokalizowana pod leśniczówką, część z uczestników korzystała z gościnności pobliskiego zajazdu Tęgobór, z tym wiąże się pewna opowieść, ale o tym za chwilę 😉

Przygotowania trwały kilka tygodni, zakup stoperów, zabezpieczenie sędziów, pogotowia ratunkowego, uzyskanie zgód właścicieli terenów, to wszystko pochłania sporo energii, pokonanych kilometrów i przede wszystkim czasu. Wykonanie palików, wbicie ich, otaśmowanie części trasy zostały sprawnie wykonane dzięki pomocy serdecznych przyjaciół, za co im dziękuję. Kwestie kulinarne, czyli zupa szefa itp. były sprawą drugorzędną i duży udział w realizacji tego miała jak zawsze kochana małżonka Hania.

Tak więc teoretycznie na kilka dni przed imprezą wszystko było przygotowane, tak mi się przynajmniej wydawało….. Ponownie zabrakło łączności z „górą” i pogoda nie wykazała zrozumienia dla naszego hobby, choć w sumie uatrakcyjniła imprezę…. Trzy dni przed imprezą to jeden bezustanny deszcz….. O ile żwirowni to nie przeszkadzało, to łąka na wyspie i gliniasta łąka pod Kamieniem pokazały swoje „ja”.

Uczestnicy zaczęli zjeżdżać się już w piątek, część z nich ulokowała się w Tęgoborze, część korzystała z gościnności okolicznych ośrodków oferujących nocleg. Sobotni poranek przywitał nam chwilą bez deszczu ale niebo było czarne…. Tym razem do rywalizacji stanęło około 30 załóg, zawitali przedstawiciele Trójmiasta, Chojnic, Kościerzyny, Brus, Poznania, nie zabrakło reprezentacji lokalnych off roadowców w osobie Romana, który przybył Samuraiem obutym w łańcuchy…..

Rywalizacja zaczęła się pod Kamieniem, okazało się, ze prosty z pozoru odcinek po opadach deszczu zamienił się w koszmar, trasę w pełnym wymiarze pokonało zaledwie kilka aut i to często przy pomocy kibiców, prym wiódł tu Wojtek z Kościerzyny (wielkie dzięki za sportowy duch). Najatrakcyjniejszym przejazdem popisał się Robert w Wranglerze obutym w kołki, który przy towarzyszącym mu ryku silnika pokonał całość trasy jak po sznurku a właściwie przeleciał nad nią….. Szacun… 😉 Sposobem na pokonanie trasy była duża moc, dobre opony i zawzięcie kierowcy. Żwirownia nie była już tak straszna, choć kilku załogom pokazała język, to właśnie tutaj awarii uległ Jeep Roberta odbierając mu szansę na wygrana. Odcinek na wyspie był prostszy, ale trasa ulegała „modyfikacjom” po każdym przejeździe i tu również była potrzebna pomoc kolegów. Pozornie prosty przejazd przez rówek też okazał się zdradliwy.

Pogoda robiła się coraz gorsza, po zgromadzeniu się pod leśniczówką musieliśmy zmodyfikować menu, po prostu nie było możliwości upieczenia kiełbas nad ogniskiem, tak więc wylądowały one w zupie szefa znacząco podwyższając jej kaloryczność 😉 Ogłoszenie wyników odbyło się w Tęgoborze po na szybko uzyskanej zgodzie. Znamienita większość uczestników pomimo zmęczenia i przemoczenia szat wykazała się dużym humorem. Tytuł pechowca otrzymał Robert, Fair Play za swoje zaangażowanie przy pomocy kolegom otrzymał Wojtek, zostało to przyjęte długą owacją J

Wracając do przygody w Tęgoborze….. Nocujący tu koledzy świętowali urodziny i podczas zabawy nagle z sufitu spadł żyrandol, zarządca wpadł na salę i tubalnie zawołał: „Dzwonie po policję”, na co Tomas odpowiedział: „Policja już tu jest….” Wywołując konsternację kierownika 😉 Oczywiście całość miał happy end i nie przeszkodziła w dobrych relacjach.

Podsumowując: Dużo pracy, mnóstwo wspaniałych ludzi, dla których ważne było uczestnictwo w imprezie i spotkanie się z przyjaciółmi i oczywiście sportowa rywalizacja. W tamtych czasach priorytetem była integracja, ja jak zawsze byłem tylko katalizatorem dającym im możliwość spotkania się w jednym miejscu w jednym czasie. Rozmowy o modyfikacjach aut, zdradzanie tajemnic zawieszenia, historii Szarloty Roberta (Muscel z ręcznie robionym nadwoziem a’la Wrangler, wyposażonym w silnik mercedesa 2,5 l na mechanicznym wtrysku z W 114, dodatkowo „grający wydech i opony „rolniki”). Po drugiej stronie fabryczne GAZ-y 69, Samurai’e bądź Pajero w automacie. Wrangler Roberta był wówczas obiektem marzeń, GAZ Adama (później nazwany Rekso z racji wykonanych zmian w nadwoziu) czyli połączenie klasyki z mocnym silnikiem, W oko rzucał się Muscel Tadka, w który każda śrubka była malowana ręcznie… Gorące zainteresowanie budził również GAZ Irka, w którym V6 rodem z Forda robiło robotę. Cóż pisać, łezka wzruszenia wręcz się w oku kręci 😉 Oczywiście zostałem zmobilizowany a nawet zobligowany przez wszystkich do urządzenia kolejnej imprezy, na co nieopatrznie wyraziłem zgodę 😉 Ale to już później 😉

Poniżej mały artykuł:

Pozdrawiam terenowo

Seba 4×4

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *