Rajd Samochodów Terenowych Kałużewo ’99 – 09.10.1999 r.


Sezon 1999 to pojawienie się w lecie mego kolejnego auta, tj. Uaza z silnikiem BMW generującym jakieś 115 KM sprzęgnięty z skrzynią biegów BMW i skrzynią rozdzielczo – redukcyjną z Gaza 69. Nie było wspomagania, pasów i innych takich luksusów (dziś to nie do pomyślenia), za to obuty był w opony rodem z USA (ekstra sprowadzane) Marshall Power Guard MT w rozmiarze 31″x10,5″x15″.

Po raz pierwszy udało załatwić się transport lawetą, było to możliwe dzięki uprzejmości Wojtka z Kościerzyny (Nietoperz), pozwalało to na planowanie jazdy “na maksa”, w końcu będzie na czym wrócić w razie czego 😉 Tradycyjnie za pilota postanowił “robić” Arek (szwagier), auto zostało zatankowane i sobotnim porankiem ruszyliśmy LT-kiem z lawetą w kierunku Kałużewa 🙂 Dojechaliśmy dość wcześnie, bo Wojtek zasuwał jeszcze do Kościerzyny po kolejne auto, jako że nikogo nie było, podjechaliśmy na stację paliw, dotankowaliśmy benzynę i cierpliwie czekaliśmy n a imprezę. Pierwsza odsłona to trzy odcinku zlokalizowane na dawnym poligenie w Jasieniu, potem przejazd według roadbooka na tor motokrosowy na Kolibkach, gdzie były usytuowane kolejne dwa odcinki. Po drodze trzeba było jeszcze odnaleźć PK, nie było to jednak problemem 😉 Tradycyjnie zawitało sporo aut wszelakiej “maści”, i Gaziki/Uazy, i Suzuki, Jeepy, był ML, Monterey, nowa Sportage i wiele, wiele innych aut, wśród nich sporo godnych konkurentów…. Odcinki na Jasieniu to tradycyjnie  głębokie błotne dziury przetykane wieloma zakrętami i krótkimi prostymi. Na jednych przeszkadzały drzewa, na innych strumienia, standard 🙂 Jedni się zakopywali, inni nie mieścili w zakrętach, nam udało się naprawdę sprawnie i bezbłędnie pokonać trasy. Po podsumowaniu wyników pierwszej tury okazało się, że przed drugą rundą plasujemy się na pierwszym miejscu z minimalna przewagą nad konkurencją. Po dotarciu na miejsce zmagań drugiej tury posililiśmy się bigosem i oczekiwaliśmy na start, niestety ustawianie trochę się przeciągnęło, dodatkowo mieliśmy kilkunastominutowe oberwanie chmury, które momentalnie zmieniło warunki na trasie, dokonano “kasacji” jednego nawrotu usytuowanego pod stromą górką i powoli zaczęliśmy startować. Dla wielu aut przygoda z torem motokrosowym kończyła się dość szybko, długi i śliski (glina i ulewa czynią cuda) podjazd weryfikował zarówno moc jak i stan ogumienia aut. Próbowano i przodem i tyłem, ML kilkanaście metrów przed szczytem rozłączył napędy i pokazał na wyświetlaczu komputera komunikat “data error” 😉 Nam udało się podjechać za pierwszym rzem i w dobrym tempie ukończyć pierwszy odcinek. Po nim przyszedł czas na ostatnia próbę, była ona dość prosta, kilka przejazdów przez typowe motocrosowe hopki, fajne długie proste wśród drzew w otaczającym tor lesie, przed metą ostatnia “odwrotna” hopka i kilkadziesiąt metrów dalej był koniec odcinka i rajdu. Wystartowaliśmy, Arek sprawnie informował mnie o kolejnych zakrętach, zasuwaliśmy aż miło, lata praktyki w jeździe po lesie skutkowały dobrym tempem, przed ostatnią hopką Arek krzyknął “ogień, ogień”, co też niezwłocznie uczyniłem…. 😉 Zapomnieliśmy obaj o charakterystycznym “siodle” na ostatniej hopce, nie dohamowałem na szczycie i pięknie wbiliśmy się przodem w ziemię…… W środku usłyszeliśmy potężny huk, auto mocno podskoczyło, Arek walnął głową w silnik wycieraczek, ale jechaliśmy dalej. Zjechaliśmy z górki i widać było odległą o jakieś 40 m metę, problem polegał na tym, że auto stało się jakoś mało sterowne, mocnym szarpnięciem udało mi się skierować Uaza w lewo i dosłownie wpadliśmy na metę. Po wyjściu z auta okazało się, że przedni most był pęknięty na pół, urwany kolektor wydechowy, podgięte (podłamane) nadkola…… Toż to szok, byłem zmartwiony, że nie będę mógł startować w konkursie Króla Błota, po chwili dopiero dotarło do mnie, że mogłem nie dojechać do mety (trafić w nią), otrzymać taryfę i spaść na odległą lokatę…. Mieliśmy więcej szczęścia niż rozumu 😉 Dzięki pomocy wieeeelu kibiców i przyjaciół dosłownie wrzuciliśmy Uaza na lawetę i udaliśmy się do bazy w celu oczekiwania na ogłoszenie wyników, po cichu liczyliśmy nieskromnie na lokatę na podium. Po dobrej godzinie może dwóch przystąpiono do ogłaszania wyników, napięcie rosło i rosło, w końcu dotarliśmy do pierwszego miejsca i ku naszej wielkiej radości okazało się, że wygraliśmy Kałużewo. Szok, frajda, satysfakcja i oczywiście nie było już żal połamanego (nie tylko) mostu…. Otrzymany puchar wynagrodził szkody:

Poniżej fotka na ułamek sekundy przed “lądowaniem”….. 😉

Późną nocą dotarliśmy domu, Uaz dopalił i o własnych siłach zjechał tyłem z lawety, ba, nawet wjechałem na kanał, nawiasem mówiąc już w niedzielę wieczorem most był naprawiony, dwa dni później dotarł kolektor i auto było jak nowe 😉 Nie ukrywam, że zdarzenie to spowodowało, iż szybko zamontowałem prawdziwą klatkę, pasy sportowe i zacząłem zabierać ze sobą kask na imprezy. Krótkie podsumowanie poniżej:

Podsumowując: wspaniała (dla mnie) impreza, zwycięstwo na kultowej imprezie w tak ciężkich warunkach cieszyło podwójnie. Tradycyjnie wielu przyjaciół, znajomych, nawet kibiców, którzy wierzyli we mnie, no i udało się 😉

Ale koniec rzewnych tekstów, zapraszam na krótką relację z tras i z TV Gdańsk.

Pozdrawiam terenowo.

Seba 4×4

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *